LIST II

Gdzieś pod nocnym, pomarańczowym niebem. Pomiędzy kolejnymi oddechami. 


Drogi Charlie,
potrzebuję Cię. Myślę, że nawet nie wiesz jak bardzo. Gdyby ktoś teraz mnie zapytał o to, co chciałabym dostać na urodziny, jaki jest mój wymarzony prezent, zapewne skłamałabym, mówiąc, że o niczym tak nie marzę jak o nowej parze spodni. Nie potrafię Ci wytłumaczyć, dlaczego nie umiałabym wyznać prawdy. Nienawidzę spojrzenia mojej siostry, kiedy mówię coś naprawdę od siebie, coś niesamowicie realnego z głębi serca. Nienawidzę spojrzenia mojej matki, kiedy po raz kolejny uświadamiam ją z uśmiechem, że potrafiłabym pokochać drugą kobietę. Spojrzenia... Te, dokładnie te, gdy zaczynasz wątpić w swoje słowa. Stajesz się bezsilny w momencie wypowiadania kolejnych zdań. Twój Własny Osobisty Mur, który tak starannie budowałeś... Nagle po prostu się kruszy, bo ty nie widzisz już sensu, by za nim stać i nie widzisz już sensu w zalepianiu dziur po odlatujących cegłach. Po prostu. Spojrzenia, sprawiające, że nie czujesz się dobrze ze sobą. Po prostu. Potrzebuję Cię, bo Ty jesteś jedną z tych osób w moim życiu, które nie plotą głupstw i starannie dobierają każde słowo, tak by nic ani nikogo nimi nie zniszczyć.
Siedzę teraz w tym wielkim pustym domu w pośpiechu kreśląc kolejne litery, choć nic mnie nie goni. Nie wiem nawet czy to ma jakiś sens, czy to coś dla Ciebie znaczy. Jednak nadal przelewam wszystko o czym myślę na papier, dla Ciebie. 
Są w moim życiu osoby, które choć wiele dla mnie znaczą nie uczestniczą czynnie w moim spektaklu. Są oni tylko epizodycznymi aktorami, ale ich rola odcisnęła piętno na głównym bohaterze. Moja matka, mój ojciec, moje rodzeństwo. Mam wrażenie, że autor mojego scenariusza, podczas pisania tak usilnie skupiał się na mojej postaci, że czasem zapominał, iż w życiu każdego człowieka potrzebni są ludzie. Może nie
Siedzę tu samotna, zła i rozgoryczona, bo pozwalam, by biegło dalej, tyle że beze mnie. Czuję się jak uczestnik maratonu, który wybiegłszy na przód za wcześnie został zdyskwalifikowany a teraz musi się zadowolić oglądaniem innych maratończyków. Jak dziecko, które nie zastanowiło się nad tym, w którą stronę upuścić do wody starannie pleciony wcześniej wianek.
Siedzę tu teraz samotna, czekając aż ktoś zapuka do moich drzwi. Wtedy otworzę mu je, a on wejdzie bez słowa i powie: „Powiedz mi wszystko lub jeśli nie chcesz - nie mów nic.” W reakcji na te słowa ja pewnie wyjawię mu wszystkie sekrety. Po jakimś czasie zaczniemy się od siebie oddalać, a ja... Ja? Ja, nie zrobię absolutnie nic, by go zatrzymać. Zostanę znów samotna i zła ze łzami spływającymi po policzkach, bo Duma nie pozwoli mi prosić, wymagać. 
Matylda twierdzi, że mogę stać się samowystarczalna, ale ja wiem, że jestem nikim bez drugiego człowieka. Zachłannie pragnę towarzystwa.
Siedzę tu sama - samotna i zła - wypijając resztki gorzkiej herbaty z cytryną. Nie piwa, nie wina. Jakby napój bezalkoholowy miał być znakiem trzeźwości; przyjmowania bólu i ostrych faktów ze zdwojoną siłą.
Siedzę tu samotna i zła, uświadamiając sobie jak czas szybko mija. Pamiętam stare tramwaje, które słyszałam z odległości kilkudziesięciu metrów na długo przed tym kiedy dojechały na przystanek. A dzisiaj? Dzisiaj zauważam je na chwilę przed wsiadaniem do nich… Widzę jak wszystko płynie, a ja nie mam nad tym żadnej kontroli. Jestem taka mała i krucha, a nawet gdybym chciała coś zmienić to w tym przypadku albo nic by się nie stało, albo zrobiłabym to w tak nieumiejętny sposób, iż w następnej chwili żałowałabym, że zdobyłam się na odwagę akurat w tym momencie. Co z tego, że panowałabym nad tym skoro ta kontrola jest nic nie warta? Pamiętam czas, kiedy moja matka miała nad tym panowanie; nade mną, nad moją siostrą, nad domem… kiedy to nie ja musiałam się martwić o bałagan i o to, kto wyniesie śmieci… Powiedział Ci ktoś kiedyś, że dojrzewanie wcale nie jest takie miłe jakby to się mogło wydawać? Mi nikt o tym nawet nie napomknął, a szkoda. Choć szczerze mówiąc wątpię, żeby najbardziej doświadczony mówca potrafił przekazać wszystko co teraz odczuwam. Strach, ale podekscytowanie, szczęście i rezygnację. Mogłabym tak w kółko wymieniać sprzeczne, targające mną uczucia. A to przecież nie konie; to trwa i nie widzę, by miało się prędko zakończyć.
Siedzę tu, samotna i zła. Zastanawiam się, dlaczego nigdy nie dostałam kartki z okazji walentynek. Matylda właśnie prychnęła z pogardą i ostentacyjnie machnięciem nogi strzepnęła brudy ze swoich nowiuteńkich glanów, tłumacząc jednocześnie, że to kolejne bezsensowne święto, na dodatek ociekające komercją. Tyle na temat z jej strony. A Ida? Jej wszystko jedno, mogłaby się dać wciągnąć w wir kupowania i wysyłania kolorowych kartek. Dla niej to nie byłaby okazja zysku wielkich korporacji, ale sposób, by pokazać komuś, ile dla nas znaczy. „Szczerze współczuję ludziom, którzy potrzebują święta, by wyrazić swoje uczucia” - usłyszałam w odpowiedzi. Przez chwilę zawstydzona. W pewnym momencie zrozumiałam jednak, że to prawda. Zbyt trudno przychodzi mi okazywanie uczuć, zwłaszcza tych prawdziwych. Jednak nie tylko mi... I właściwie... Zdałam sobie sprawę, że pod tym względem jestem tak obrzydliwie podobna do nich. Schowam się w suchą wydrukowaną karteczkę, może na chwilę wychylę zza niej nosa - to wszystko. Gdybyś teraz mnie zobaczył, pewnie ujrzałbyś spojrzenie pogardy dla samej siebie... Nawet jeśli te życzenia będą cholernie szczere... To nic nie znaczy.
Siedzę tu, samotna i zła, raz po raz zamykając oczy i wyobrażając sobie jak wyznaję ludziom rzeczy, których nie odważyłam się wyjawić wcześniej. 
Siedzę samotnie, co chwila wyglądając za okno w oczekiwaniu za zachód słońca. Pragnąc, by dzień dobiegł końca.
Siedzę tu - samotna i zła, doszukując się dwuznaczności i od tego momentu ostrożniej dobieram słowa...



Na zawsze Twoja,
Ida



PS Uśmiechnęłam się dzisiaj. Rano, kiedy po przebudzeniu słońce zaczęło mi świecić prosto w oczy...