LIST III

Leżąc na nieposkładanej pościeli.


Drogi Charlie,
czy czułeś się kiedyś ubezwłasnowolniony przez samego siebie? Mam na myśli sytuację, kiedy twoje własne ciało staje się skorupą, z której nie potrafisz się wydostać. Gdy twoje ciało odmawia współpracy z umysłem. Miałeś wrażenie, że twoje nogi, i twoja twarz, i twoje ręce są pułapką twoją osobistą pułapką? Mimo wszystko, nie to jest jednak najgorsze. Źle jest, kiedy uświadamiasz sobie, że to sposób na obronę przed tobą samym... Jakby to była pułapka, która może jednocześnie cię od czegoś uchronić... Jakby zaciśnięte usta miały nie wypowiedzieć żadnego słowa, mającego stworzyć w przyszłości coś, czego będziesz żałować. Jakby sztywne ręce nie mogły objąć kogoś, kto kiedyś mógłby się stać osobą, którą znienawidzisz... Jakby sztywne nogi nie mogły cię zaprowadzić w miejsce, gdzie spotkają cię kłopoty...
Czy to nie żałosne? Czy to nie skrajny przejaw tchórzostwa? To tak jakbym unikała (nie)przypuszczalnych kłopotów, miejsc, ludzi, zdarzeń. Tak, zgadłeś - mój strach przed światem osiągnął właśnie apogeum...
Trzy tygodnie temu tygodniu matka wysłała mnie do dziadków. Jako wymówkę wybrała sobie tym razem remont. I ona nie może już znieść patrzenia jak spadam. Jak oddalam się od niej, od wszystkich.
Tak jak zapewne przypuszczasz - przed nimi również uciekłam. Do ogródka. Wspięłam się na jabłoń najbardziej oddaloną od ich domu, zerwałam kilka soczystych jabłek, schowałam je do kieszeni bluzy, po czym założyłam na uszy słuchawki. Piotr Rogucki to jest ktoś, wiesz? Siedziałam na gałęzi, wybijając jednocześnie nogą rytm „Aniołów”.
W pewnym momencie zbyt mocno machnęłam nogą i straciłam równowagę. Przez jakiś czas wisiałam do góry nogami, ale w końcu wyciągnęłam ręce w dół, uwolniłam nogi i spadłam - na dłonie. Skończyło się na tym, że przecięłam skórę, ale w kieszeni dżinsów znalazłam jakąś starą chusteczkę i teraz mam w tym miejscu maleńką bliznę. Zrobiłam to w najgorszy możliwy sposób; każdy inny człowiek podciągnąłby się do góry, złapał dłońmi gałąź i spróbował z powrotem na niej usiąść. Poradziłam sobie... Ale co z tego? Wybrałam najbardziej ryzykowny sposób. Gdyby gałąź znajdowała się dwa lub trzy metry wyżej pewnie wróciłabym do babci, usilnie starając się ukryć fakt, iż złamałam rękę.
Podejmuję decyzje, które są tak absurdalnie głupie i żałosne w konsekwencjach, że jedyne co mogę zrobić, aby temu zapobiec, to nie robić zupełnie nic. Obawiam się jednak, że nierobienie niczego jest jeszcze gorsze. Tak więc tkwię pomiędzy dwoma stanami; mogę żyć w mój własny-wymyślny sposób, wybierając kręte ścieżki albo stać na środku. Widzę właśnie twoją minę wyrażającą dezaprobatę dla drugiego sposobu na życie, a raczej bytowanie. Tak więc mam już całą listę zalet pod podpisem: „droga kręta”. Tylko kiedy już wyobrażam sobie jak osiągnęłam te wszystkie cele, jak już szczęśliwa stoję na podium, wtedy cała sceneria nagle zwalnia i robi się szara. I pytam się sama siebie: „Po to mi to tak właściwie jest?...”. Dla chwilowego szczęścia? Dla zajęcia umysłu na jakiś czas? - odpowiadam po chwili i nie wiem, czy któraś z tych odpowiedzi jest słuszna. Nie widzę w tym żadnego sensu i to mnie gubi; znów stoję zabłąkana w punkcie wyjścia.
Dlatego uwielbiam te bezsennie-senne noce, kiedy zakładam słuchawki na uszy, a moje ciało wypełnia się dziesiątkami dźwięków albo otwieram pierwszą stronę książki, by po chwili parsknąć śmiechem lub po prostu przenieść się na jedną z londyńskich uliczek, gdzie w tej chwili toczy się akcja. Daje mi to pozorne poczucie spełnienia. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że uciekam i to wcale nie jest dla mnie dobre. Wystarczy chwila nieuwagi - na chwilę odrywam się od powieści lub zdejmuję słuchawki - i na powrót jestem tutaj. Staję się Matyldą, uczennicą liceum, córką, wnuczką... Wszystko mnie realnie otacza, ale ja wcale nie czuję się tutaj prawdziwa. 
Czy to wszystko jest tak naturalnie pogmatwane, czy tylko ja błądzę wokół i plączę fakty, i zdarzenia, i ludzi?
Szczerze mówiąc… Już sama nie zawsze wiem kiedy rzeczywiście żyję, a kiedy tylko autentycznie udaję. Dokładnie nałożyłam podkład na twarz. Pomalowałam usta malinowym błyszczykiem, oczy delikatnie podkreśliłam czarną kredką, ostrożnie robiąc cienką kreskę. Policzki zaróżowiłam. Przechodząc ulicą odsunęłam się, by ludzie z naprzeciwka mogli przejść. W tramwaju ustąpiłam miejsca dziecku, którego plecak przeważał niemalże dwukrotnie. Napisałam sprawdzian na czwórkę. Odpowiedź ustną zaliczyłam na pięć. Cały czas siedziałam nienagannie; wyprostowane plecy, pogodny uśmiech... Tak było wczoraj, tak było dzisiaj i... nie będzie tak jutro. „Dlaczego?” - zapytasz. Siedzę w pociągu. Pociągu do Szczecina. Z Igorem. Od czasu przeprowadzki nie widzieliśmy się ani razu, a jest on jedyną osobą, która... Jest. Przy mnie gdy tego potrzebuję. 
Czy wyznaczając cel, do którego chcę dążyć powinnam najpierw znaleźć osobę, która popycha mnie do działania, jest moim osobistym... 
     Chciałabym usiąść na skrzypiącej huśtawce, rozhuśtać się najmocniej jak potrafię i unikać momentu zetknięcia stóp z ziemią. Chciałabym być czysta, lekka, nieskazitelna...


Po prostu,
Ida.



PS Jestem idiotą życiowym. Życiowym jestem idiotą. Idiotą życiowym jestem.